wtorek, 16 listopada 2010

The Cinematic Orchestra - Crimson Wing/Les Ailes Pourpres



1. Opening Titles
2. Arrival Of The Birds
3. The Dance
4. Soda
5. Hatching
6. Marabou
7. Exodus
8. Transformation
9. Hyena
10. Life Of The Bird
11. First Light
12. Crimson Skies (feat. Lou Rhodes)

Rok: 2009

Coś zupełnie innego.
Les Ailes Pourpres : Le Mystère Des Flamants - to nazwa filmu stworzonego pod szyldem Walta Disneya, z serii Nature. Obraz opowiada o życiu flamingów, niestety, jako, że go jeszcze nie obejrzałem nie będę się do niego odnosić, choć przyznam, że zdjęcia prezentują się znakomicie. Tu można zobaczyć jego trailer: http://www.youtube.com/watch?v=S9vBVOXrldM

Grupa The Cinematic Orchestra znana z takich płyt jak: Every Day, Ma fleur czy świetnej Man with a movie camera kojarzy się przede wszystkim z nurtem tak zwanego nu jazzu, łączącego koncepcje elektroniczne z tradycyjnymi jazzowymi wirtuozeriami granymi na trąbce, saksofonie czy pianinie. Niniejsza płyta nagrana jako soundtrack do filmu Disneya ciągle pływa w tym nurcie lecz jest bardziej relaksacyjna, nastrojowa, brak tu zgrabnych sampli nu jazzowych, brak jakiegokolwiek wokalu (z wyjątkiem ostatniego Crimson skies, na którym głosu użycza fenomenalna jak zawsze Lou Rhodes). Pomimo tego, że po pierwszym przesłuchaniu można stwierdzić, że czegoś tu brakuje, że coś jest nie tak z TCO, to jednak trzeba przyznać, że wpadające w ucho dźwięki tworzą intrygujący klimat. Jestem pewien, że idealnie komponuje się on z klimatem samego filmu, w końcu do tego zespół nas już zdążył przyzwyczaić.
Już widzę te podrywające się do lotu stada flamingów, lecę z nimi...

65 zł w sklepach, dla niezdecydowanych na rapidshare

środa, 1 września 2010

Muzyka: Sing Sing Penelope - Music for umbrellas



1. chickens
2. fis & love
3. la couchette
4. black minority
5. walce bydgoskie
6. summa musica


Czas trwania: 50:50

Rok: 2006

Tomasz Glazik - saksofon tenorowy i barytonowy, syntezator
Wojciech Jachna - trabka
Daniel Mackiewicz – Rhodes piano, organy, instr. perkusyjne
Patryk Węcławek - gitara basowa
Rafał Gorzycki - perkusja

Wszystkie drogi prowadzą do Bydgoszczy. Nie, nie robię tego specjalnie, nie wynajduję coraz to nowych kapel z tego miasta, to one wynajdują mnie. 3 Moonboys, Variete, George Dorn Screams a teraz jeszcze Sing Sing Penelope...Wydaje się, że to miasto musi mieć jakiś magnetyzm muzyczny, naprawdę.

Sing Sing Penelope to formacja powstała w 2001 z inicjatywy Daniela Mackiewicza (Maestro Trytony) i Patryka Węcławka (Maestro Trytony, Ecstasy Project), w skład zespołu weszli także: Tomasz Glazik (Kazik, Kult, Buldog, Contemporary Noise Quintet), Wojtek Jachna (Dubska, Mordy, Contemporary Noise Quintet) i Rafał Gorzycki (Ecstasy Project, Maestro Trytony).
Debiutancka płyta "Sing Sing Penelope" (2004) przyniosła im dość duży rozgłos. Po dwóch latach zespół postanowił nagrać nowy album pt. Music for umbrellas, o której poniżej.

Music for umbrellas to przykład współczesnej, młodej, polskiej fali jazzu.
Dość tajemnicze, elektroniczne wprowadzenie w chickens nie do końca zwiastuje to, co czeka nas na kolejnych kawałkach.
Fis & Love, słyszymy pierwsze dźwięki, początkową linię melodyczną, spokojne, symetryczne, zamknięte partie łączące się dość płynnie z elektrycznymi i gitarowymi wstawkami, a wszystko to po to, by zaraz wybuchnąć połamanym, nieustannym yassem.
La Couchette i odpoczywamy, zatapiamy się w lekko chilloutowym, nastrojowym pozytywnym jazzie, bez zbędnych ceregieli, udziwnień i kombinacji.
Dopływamy do Black Minority, najbardziej kojarzący się z Contemporary Noise Quintet, potem jeszcze yassowe Walce Bydgoskie i zamykająca płytę, do połowy elektroniczna, wręcz kosmiczna Summa Musica, która jednak jazzowym finałem bardzo umiejętnie wkomponowuje się w cały krążek.
Zdecydowanie polecam

Płyta: 26,90 zł
mp3: jedyne 14,90 zł

Ostatecznie:
http://rapidshare.com/files/123061859/sing_sing_penelope_-__2006__-_music_for_umbrellas.rar

wtorek, 31 sierpnia 2010

Architektura: Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół"

Gdzie: Ul. Piłsudskiego 27 (Wolska)
Co: budynek Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół"
Kto: Karol Knaus, Teodor Talowski
Kiedy: 1889, 1894 r.


Obecnie nosi nazwę Józefa Piłsudskiego, ale niegdyś trakt łączący Kraków z Wolą Justowską nazwany był Wolskim (ul. Wolska), tłumaczenie powodów chyba zbędne :)
W tej nazwie ulica funkcjonowała aż do 1933 roku, kiedy to postanowiono nadać jej imię Marszałka. O obecnym kształcie ulicy i architekturze poszczególnych budynków mam nadzieję jeszcze przyjdzie więcej opisać, dziś zajmiemy się przepięknym przykładem możliwości krakowskich architektów przedwojennych - budynkiem Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", który zlokalizowany jest pod numerem 27.


Krótko o historii "Sokoła"
Mało kto wie cokolwiek o "Sokole", więc jestem niejako zobligowany do choć krótkiej notki o tym potężnym niegdyś towarzystwie, posłużę się świetnym artykułem Czesława Michalskiego: "120 lat działalności Krakowskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”:


"Początkowo ruch sokoli związany był ze środowiskiem lwowskim. Tam powstało w 1867 r. pierwsze Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, które przekształciło się w jedną z najliczniejszych i najpopularniejszych organizacji społecznych działających na ziemiach polskich. Dało ono początek ruchowi sokolemu, który ogarnął cały kraj, a także skupiska Polaków za granicą. Rozwój fizyczny i duchowy społeczeństwa polskiego traktowano w nim jako środek do osiągnięcia wyższych celów narodowych. Wychowanie w tym duchu młodego pokolenia Polaków, zdolnego w przyszłości do walki o wolność narodu, uznali „Sokoli” za najwyższą wartość społeczną i swoje posłannictwo. 
Bezpośrednim impulsem do jego założenia stała się nader liczna wycieczka sokołów z Czech i ze Lwowa, goszcząca w Krakowie w połowie sierpnia 1884 r. Postawa jej uczestników, jednolicie umundurowanych i zdyscyplinowanych, dla wielu krakowian okazała się dostatecznie przekonywującym „dowodem korzyści, jakie osiąga się z gimnastycznych stowarzyszeń”. Stąd też myśl powołania „Sokoła” w Krakowie, która zrodziła się w gronie najbardziej postępowych studentów UJ, uzyskała poparcie grupy liczących się osobistości spośród inteligencji i bogatego mieszczaństwa, czemu towarzyszyła namiętna dyskusja prowadzona na łamach lokalnej prasy.23 lutego 1885 r. namiestnictwo zatwierdziło statut i dopiero wówczas można było zwołać zebranie założycielskie, które odbyło się 17 maja. Michał Bałucki poinformował zebranych, że do Towarzystwa przystąpiło już 250 osób, a następnie wybrano władze. Prezesem Towarzystwa został Michał Bałucki, wiceprezesem dr Stanisław Abłamowicz."


Początkowo "Sokoły" ćwiczyły w udostępnionym ogrodzie położonym przy ówczesnym placu Latarnia (w pobliżu kościoła i klasztoru OO. Kapucynów), nastanie chłodnej pory roku zmusiło władze Towarzystwa do podjęcia poszukiwań odpowiedniego miejsca do ćwiczeń. Z powodu braku trafnej lokalizacji skorzystano z propozycji właścicieli browaru przy ul. Lubicz, Hugona i Alfreda Johnów. Udostępnili oni Towarzystwu obszerną szopę znajdującą się na terenach browaru, którą następnie przebudowano, przystosowując ją do funkcji sali gimnastycznej. Do tej sali przeniesiono przyrządy, które stanowiły wcześniej wyposażenie boiska gimnastycznego i odbywano tu ćwiczenia gimnastyczne od zimy 1885 do maja 1889 roku.


Prowizoryczna szopa zdawała tylko w części egzamin, toteż w październiku 1888 r. Rada Miejska przekazała bezpłatnie „Sokołowi” działkę przy ul. Wolskiej (dziś J. Piłsudskiego), gdzie postanowiono postawić siedzibę Towarzystwa. Prace budowlane rozpoczęto od przeniesienia prowizorycznego budynku „Sokoła” z ul. Lubicz na uzyskany plac. Komitet budowlany złożony z przedstawicieli "Sokoła" zaaprobował plany budynku sporządzone przez Karola Knausa, w którym m. in. mieścić się miała sala gimnastyczna. Zgromadzone środki finansowe pozwoliły w maju 1889 r. rozpocząć budowę. Prace wykonywane przez firmę Jana Meyera przebiegały bardzo sprawnie i 18 listopada 1889 r. budynek został uroczyście oddany do użytku. Latem 1890 r. wykończono go ostatecznie.
"Sokół" przed...
...i po rozbudowie

Gmach był usytuowany przy ówczesnych granicach miasta, koło Błoń i szerokich, niezabudowanych terenów, co ułatwiało prowadzenie ćwiczeń na świeżym powietrzu. Nowy budynek pozwolił zintensyfikować ćwiczenia gimnastyczne, ilość chętnych do ćwiczeń w "Sokole" ciągle rosła, z czasem więc budynek stał się niewystarczający i postanowiono go zmodernizować. 
Zajął się tym jeden z geniuszy krakowskiej architektury Teodor Talowski, który w 1894 roku zaczął przebudowywać gmach w duchu secesji, zmieniono także wystrój wnętrz, już w rok później budynek był gotowy. 
W 1910 odnowiono dolną salę gimnastyczną, którą ozdobiono polichromiami zaprojektowanymi przez Józefa Mehoffera, w czasie wojny jednak okupanci położyli nowe tynki przysłaniając tym samym ową polichromię, której już niestety nie udało się odzyskać. 


31 lipca 1947 r. przedstawiciele Urzędu Bezpieczeństwa opieczętowali budynek, odebrali dokumenty, pieczątki, dowód rejestracji i zezwolenie na działalność sportową. „Sokół” został rozwiązany 3 lipca 1948 roku decyzją Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie. Kilkukrotnie próbowano reaktywować Towarzystwo, udało się to dopiero w 1989 roku, zaś w rok później Polskie Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół" odzyskało budynek od użytkującego go Klubu Sportowego Cracovia, funkcjonuje ono do dzisiaj. 





Stan Obecny:










Detale:








czwartek, 26 sierpnia 2010

Film: Pociąg

"Nikt nie chce kochać, wszyscy chcą być kochani"

Tytuł oryginalny: Pociąg
Reżyseria: Jerzy Kawalerowicz
Scenariusz: Jerzy Lutowski, Jerzy Kawalerowicz
Produkcja: Polska
Gatunek: Film psychologiczny
Rok produkcji: 1959
Czas trwania: 93 minut
Obsada:  Lucyna Winnicka (Marta), Leon Niemczyk (lekarz), Teresa Szmigielówna (żona adwokata), Zbigniew Cybulski (Staszek), Helena Dąbrowska (konduktorka), Ignacy Machowski (pasażer wagonu sypialnego), Roland Głowacki (morderca), Aleksander Sewruk (adwokat) i inni

Słucham właśnie płyty Somnambulist Andrzeja Kurylewicza, na której popis swych możliwości wokalnych daje Wanda Warska i za każdym razem mam przed oczami obrazy właśnie z tego filmu Kawalerowicza. Dlaczego ?
Po pierwszej minucie filmu i pierwszej minucie płyty wszyscy powinni mieć jasność dlaczego. Nie będę tego wyjawiał, chętni poszukają, trzeba na to całe 2 minuty. 

Zastanawiam się dlaczego nie pisałem jeszcze o tym filmie, jakiś fatalny zanik pamięci chyba mnie złapał, bo przymierzałem się do tego bodaj z pięć razy, aż w końcu uszło to mojej uwadze, oj głupi ten człowiek, głupi...
"Pociąg" jest kolejnym przykładem geniuszu Jerzego Kawalerowicza, geniuszu zarówno pod względem napisanej fabuły, ujęć, muzyki (m.in. Andrzeja Trzaskowskiego i Andrzeja Kurylewicza) i montażu. Wiem doskonale, że cały sztab ludzi pracował przy tej produkcji, ale to jednak Kawalerowicz miał swoją wizję i ostatecznie stopił wszystko w piękną całość. 
Włączamy film, mijają minuty, a my siedzimy w pociągu i razem z Leonem Niemczykiem podziwiamy Lucynę Winnicką i Teresę Szmigielównę. Ten film autentycznie wciąga w siebie, czujemy duszność w korytarzu, zapach spoconych ciał, przepychającego się koło nas konduktora, w końcu świeży powiew morskiej bryzy i delikatne ciepło porannego słońca, które zwiastuje letnie upały. 
Fabuła jak przystało na Kawalerowicza jest dość zagadkowa, nie moim zadaniem jest ją tu przybliżać, moim zadaniem jest polecić film z całego serca, co niniejszym czynię. Kanon polskiej filmografii. Koniecznie trzeba obejrzeć. 

W Telewizji, w wypożyczalniach, ewentualnie: 

http://rapidshare.com/files/106011930/1959.Poci_g.part1.rar
http://rapidshare.com/files/106015763/1959.Poci_g.part2.rar
http://rapidshare.com/files/106019831/1959.Poci_g.part3.rar
http://rapidshare.com/files/106024296/1959.Poci_g.part4.rar
http://rapidshare.com/files/106028966/1959.Poci_g.part5.rar
http://rapidshare.com/files/106034417/1959.Poci_g.part6.rar
http://rapidshare.com/files/106036067/1959.Poci_g.part7.rar

środa, 25 sierpnia 2010

Architektura: Szkieletor

Wiele razy mówiło się o ostatecznym rachunku z brzydotą szkieletora, wiele razy miał zmieniać się właściciel, inwestor, biuro architektoniczne, wiele było już studyjnych koncepcji zmiany jego wyglądu, wiele mówiło się o wyburzeniu i jeszcze wiele można by mówić o tym co miało być. Zdaje się jednak, że batalia o remont budynku, mimo że idąca jak krew z nosa, skończy się zwycięsko. Dlaczego, o tym poniżej.



"Udało się w końcu pokonać ostatnią formalną przeszkodę na drodze do dokończenia krakowskiego "szkieletora". Właściciel budynku odebrał warunki zabudowy na realizację inwestycji.

Decyzję o warunkach zabudowy wydaną właścicielom "szkieletora" przez prezydenta Jacka Majchrowskiego oprotestowali sąsiad budynku z osiedla Oficerskiego oraz grupa ekologów z Towarzystwa na rzecz Ochrony Przyrody. Zarzuty dotyczyły m.in. zbyt dużych gabarytów wieżowca. Samorządowe Kolegium Odwoławcze oddaliło wszystkie zastrzeżenia, otwierając inwestorowi drogę do ubiegania się o pozwolenie na budowę.

- Wprawdzie istnieje jeszcze możliwość odwołania się skarżących od decyzji SKO, ale dla nas to bardzo dobra wiadomość. Oznacza to początek końca długiej drogi formalnej związanej ze zdobywaniem pozwoleń i negocjacjami co do ostatecznego kształtu projektu nowego "szkieletora" - mówi Szymon Duda ze spółki Treimorfa, właściciela konstrukcji przy rondzie Mogilskim.

Postępowanie w SKO nie przeszkodziło jednak architektom w pracach nad projektem budowlanym. Już w październiku inwestor chce złożyć w wydziale architektury pierwszy z dwóch wniosków o pozwolenie na budowę. Pierwszy będzie dotyczył przystosowania istniejącej konstrukcji do potrzeb nowego projektu.

- Chcemy rozebrać żelbetowe elementy, które po przeszło 30 latach uległy zwietrzeniu i nie nadają się już do ponownego wykorzystania. Zachowamy jednak stalowy trzon budowli. Ekspertyzy wykazały, że nadaje się on do potrzeb nowego projektu. Erozja nie zagroziła jego stabilności - wyjaśnia Marek Dunikowski, kierownik zespołu pracującego nad nowym projektem "szkieletora" z pracowni DDJM. Ponadto rozpoczną się prace przygotowawcze w podziemnej części budynku, związane z budową parkingów.

- To, co jest tam w tej chwili, to zaledwie kilka niewielkich garaży zbudowanych prawdopodobnie wyłącznie z myślą o samochodach pierwszego i drugiego sekretarza - żartuje Dunikowski. Realizacja tego etapu prac powinna ruszyć już wiosną 2011 roku. Również wtedy inwestor chce złożyć drugi wniosek o pozwolenie na budowę, zakładający już realizację projektu w takiej formie, jaką zaprezentowano w czerwcu.

Najnowsza propozycja jest swego rodzaju nawiązaniem do pierwotnej idei wieżowca. W swojej wizji architekci ponownie przywołują pomysł stworzenia przy rondzie Mogilskim krakowskiego Manhattanu. Kiedy w wyniku ogłoszonego w 1968 roku konkursu na projekt wieży NOT-u wybrano propozycję zespołu projektowego Zdzisława Arcta, "szkieletor" miał być pierwszym i jednym z najniższych wieżowców planowanych w tym miejscu. Dziś stanowi najwyższy element planowanego zespołu, który w sumie tworzyć będzie aż osiem różnej wysokości budynków.

"Szkieletor", mający w tej chwili 91,5 m, urośnie do 102,5. Na tyle zgodził się wojewódzki konserwator zabytków, uznając, że taka wysokość nie zaszkodzi panoramie Starego Miasta. W budynku pojawią się biura i hotel, a na ostatnich dwóch kondygnacjach restauracja z panoramą na Kraków i Tatry oraz wielofunkcyjna powierzchnia wystawienniczo-koncertowa.

Najważniejszą, a zarazem centralną częścią kompleksu będzie bulwar zlokalizowany pomiędzy budynkami, biegnący od głównego wejścia (wysokiego na 17 m portalu) do najwyższej wieży w kierunku ronda Mogilskiego. Ma to być deptak, miejsce odpoczynku, relaksu i spotkań. Jego szerokość - na wzór placu przy Rockefeller Center w Nowym Jorku - wymierzono na 16 m. Inwestor szacuje, że koszt budowy całego kompleksu zamknie się w 100 mln euro."

Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków

Budynek wraz z deptakiem

Portal wejściowy


Hol wejściowy

Widok z ostatniego piętra wieżowca

Wizualizacje: Biuro Architektoniczne DDJM

niedziela, 22 sierpnia 2010

Film: Wyspa tajemnic

"- Jak tam poranek?
- Dobrze, a u pana?
- Nie narzekam.
- No to jaki mamy plan?
- Ty mi powiedz.
- Musimy wydostać się z tej skały, Chuck.
- Wrócić na kontynent,.cokolwiek się tu dzieje, jest złe.
- Nic się nie martw. Nie złapią nas.
- Zgadza się. Jesteśmy dla nich zbyt sprytni.
- Właśnie.
- To miejsce sprawia, że zaczynam się zastanawiać.
- Nad czym, szefie?
- Co byłoby gorsze:żyć jako potwór...czy umrzeć jako dobry człowiek?"

Tytuł oryginalny: Shutter Island
Reżyseria: Martin Scorsese
Scenariusz: Laeta Kalogridis
Produkcja: USA
Gatunek: Dramat, Thriller
Rok produkcji: 2010
Czas trwania: 138 minut
Obsada: Leonardo DiCaprio, Mark Ruffalo, Ben Kingsley, Max von Sydow

Z zakurzonych staroci przenosimy się do nowej, jeszcze nawet niezbyt porysowanej kliszy filmowej, na której najczęściej pojawia się osoba Leonardo Di Caprio. Osobiście za nim nie przepadam, ale w kolejnym filmie pokazuje, że grać potrafi, choć w sposób dla mnie nieco mdły, taki tam subiektywizm. 

Z Filmweba:
"Akcja filmu rozgrywa się w 1954 roku na pięknej wyspie Zatoki Bostońskiej. W tak bajecznym miejscu znajduje się szpital dla obłąkanych przestępców. Na wyspie będzie prowadzone śledztwo w sprawie tajemniczego zniknięcia jednej z pacjentek. Sprawa jest prowadzona przez federalnych szeryfów Tedda i Chucka. Kobieta zniknęła z pokoju, który był zamknięty, a w oknach były kraty. Pozostała po niej tylko zaszyfrowana wiadomość. Nad wyspę nadciąga huragan i łączność z resztą świata zostaje zerwana."

Zapowiada się bardzo ciekawie i szczerze powiem, że sam film rzeczywiście taki jest. Od początku wkraczamy w dość mroczny klimat, który towarzyszył nam będzie do samego końca, a nawet o krok dalej. Mniejsza już z fabułą, ale: świetne zdjęcia, muzyka, która potęguje napięcie, szpital psychiatryczny będący sam w sobie dość intrygującym miejscem rozgrywania akcji, do tego zakończenie, które może być przewidywalne, ale w sposób już raczej nieprzewidywalny - przynajmniej dla tych kilku rzeczy warto go obejrzeć. Z ciekawostek dodam, że pojawia się tu osoba Maxa Von Sydowa znana z omawianych już filmów Bergmana. 

W wypożyczalniach i na Peb.pl

Film: Pokój z widokiem na morze

" - Ja i wszyscy tutaj bardzo chcemy Cię zrozumieć i uczynić wszystko aby Ci pomóc. Rozumiemy się ? Może byś mi jednak coś powiedział, może się dogadamy ?
 - Spierdalaj"

Tytuł oryginalny: Pokój z widokiem na morze
Reżyseria: Janusz Zaorski
Scenariusz: Janusz Zaorski, Maciej Karpiński
Produkcja: Polska
Gatunek: Film psychologiczny
Rok produkcji: 1977
Czas trwania: 88 minut
Obsada: Marek Bargiełowski (prokurator Bielecki), Piotr Fronczewski (doktor Krzysztof Kucharski), Gustaw Holoubek (profesor Jan Leszczyński), Iwona Biernacka (narzeczona Michała Jurkowskiego), Zbigniew Buczkowski (kapral), Andrzej Chrzanowski (doktorant), Piotr Cieślak (ksiądz), Celina Klimczak (matka Michała Jurkowskiego), Marek Kondrat (działacz) i inni

Film o trudności porozumienia, na różnych płaszczyznach, w różnych kontaktach, wśród różnych osób. Bohaterem jest niedoszły samobójca, który stojąc na gzymsie za oknem biurowca paraliżuje pracę zatrudnionych tam osób.Choć, bohater to może zbyt oględne stwierdzenie, bohaterów jest kilku, bo oto reżyser postanawia zrobić z samobójcy jedynie podstawę i zalążek rozważań o zachowaniach człowieka. 
Ale wróćmy, jest samobójca za oknem. Ściągnięci przez milicję dwaj psychiatrzy (Fronczewski, Holoubek) mają zupełnie różne podejście do delikwenta, w zupełnie inny sposób chcą rozstrzygnąć całą sprawę, różnią się także osobistym podejściem do życia, co jest solą w oku jednego z nich. 
Rzecz ciągnie się cały dzień, na miejscu pojawiają się różne osoby, z różnych środowisk, ten kogiel mogiel dodaje dodatkowych kolorów filmowi. Bardzo dobre aktorstwo, zdjęcia i muzyka przyzwoite, choć, niestety, jak często szwankuje montaż dźwięku. 
Końcówka dość zaskakująca, choć cały film zasadniczo nie porywa - po prostu dobra polska produkcja, ot tyle.

Trudno dostępny. Najprościej ściągnąć:
http://rapidshare.com/files/147893319/1977.Pokoj_z_widokiem_na_morze.part1.rar 
http://rapidshare.com/files/147895156/1977.Pokoj_z_widokiem_na_morze.part2.rar 
http://rapidshare.com/files/147904097/1977.Pokoj_z_widokiem_na_morze.part3.rar 
http://rapidshare.com/files/147905378/1977.Pokoj_z_widokiem_na_morze.part4.rar 
http://rapidshare.com/files/147915452/1977.Pokoj_z_widokiem_na_morze.part5.rar 
http://rapidshare.com/files/147916571/1977.Pokoj_z_widokiem_na_morze.part6.rar

niedziela, 15 sierpnia 2010

Same Road - Muzyka do mycia okien



1. Klubowe
2. Glosy sprzed światów
3. Spod rynny na deszcz
4. Dobry kawałek na zimowe wieczory
5. Stan głaskanego kotka
6. Szczęście chodzi w pojedynkę
7. Muzyka do mycia okien
8. Szkocki
9. Lepszy znicz niż nic

Robert Kuliński - guitar
Emil Krocz - bass
Sebastian Strycharczuk – drums

Już nieco inna od Cinema Optica, bardziej zmasowana, miejscami lekko walcowata, sporo mocniejsza, ale ciągle z wieloma pomysłami. Chłopaki z północy sami stwierdzili, że natchnieniem dla ich grania były takie kapele jak Ewa Braun czy Mordy i faktycznie długie, rozbudowane, bardzo zróżnicowane, ale umiejętnie zamknięte w jedną całość utwory dają tego najlepsze świadectwo.
Melancholijne, nieco senne wstępy niektórych kawałków prowadzą wraz z coraz większym napięciem do kulminacji w postaci mocnej młócki gitarowej. Dla fanów EB i nie tylko. Świetna pozycja.
Bardzo polecam.

Płyta do ściągnięcia z oficjalnego bloga chłopaków: http://rapidshare.com/files/372305984/Same_Road_-_Muzyka_do_mycia_okien__2009_.rar

kilka słów o Krakowie...

Natchnęło mnie. Choć nie od razu, choć na początku sądziłem że to jakaś forma przejaskrawienia rzeczywistości, choć poniekąd ciągle tak sądzę, to jednak mnie natchnęło.
Przeczytałem ostatnio pewien wywiad, pewien, to znaczy z Panem Tomaszem Hernikiem: "Kraków - to było kiedyś miasto uniwersyteckie...", ponoć znaną krakowską osobistością, puzonistą, producentem muzycznym, który udzielał się m.in. na płytach Roberta Kasprzyckiego i Anny Treter, a to akurat dobra wizytówka dla niego. Osobiście Szanownego Pana nie kojarzę, zapewne z powodu mojej jednak ciągle niskiej znajomości wszechrzeczy, ale nie w tym sęk.
Szanowny Pan Hernik stwierdził, że Kraków ogarnia degrengolada, zatracenie atrybutów kulturalnych na rzecz disco-popowego, zupełnie charakterystycznego dla współczesnych czasów "klimatu" miasta, współtworzonego, a może raczej przyzwolonego przez obecne władze metropolii. Pan Hernik z tegoż oto powodu wyprowadza się z miasta w cholerę.

Ulica Szewska, samo centrum, jedna z arterii serca miasta, serca Starego Miasta, godzina 22, ludzi tłum (nic nowego), mnóstwo dziewczyn poubieranych w kuse spódniczki i obcisłe bluzeczki na ramiączkach, wypatrujących nie wiadomo czego (a właściwie wiadomo), mnóstwo chłopaków (trudno powiedzieć mężczyzn) odzianych w wytarte dżinsy, białe buty a'la "casual" i obcisłe polówki bądź t-shirty, koniecznie z Diversa, Reportera albo Lacoste (jeśli stać na oryginał) wypatrujących już bez skrępowania ładnych dziewczyn w kusych spódniczkach i obcisłych bluzeczkach, no tak. Część trzeźwa, część podpita, część pijana, ciężko jednoznacznie stwierdzić po ich rozmowach, bo coś dudni po uszach. Okna na piętrze pootwierane, no tak, wszak to Frantic, jego muzyka i klienci, stojący chyba zawsze w kolejce przed wejściem (może oni coś tam rozdają w środku?). Zbliżamy się do świata neonów.
Krok za krokiem, buty depczą kolejne metry ulicy, ludzi ciągle tyle samo, tylko teraz coraz więcej "bileciarzy" pytających czy może jednak wybieram się na jakąś imprezę, na piwo, drinka, koktajl czy cokolwiek innego, co Bóg stworzył, bo akurat mają świetną, absolutnie genialną promocję w barze na kamikadze, więc mogę dostać bilecik dający mi tę upragnioną od godzin zniżkę, nie dziękuję za kamikadze, nie jestem kamikadze...
Skręcam do Jazz Fausta, nawet tu, w "ogródku" sporo ludzi, głośno, pora więc na dół, na Paulanera. Co chwilę wchodzą ludzie, którzy chyba jednak muzyki okołojazzowej nie trawią, bo mimo pustych stolików dość śpiesznie wychodzą, może to i dobrze, może powinni być teraz w innym miejscu, nie moja sprawa. Pustych stolików cała masa, a przecież to sobotni wieczór...
Wychodzę, ludzi jeszcze więcej, nie tylko tu, na Jagiellońskiej, w nowo powstałym wyjącym czymś prawie naprzeciwko Teatru Starego, także w ogródkach na Rynku, gdzieś na piętrze znów pootwierane okna i ryczenie muzyki, już nawet nie wiem jakiej, jeszcze Plac Mariacki i jego nieco burżuazyjny (a może yuppiesowy) Hard Rock Cafe, nawet tu sporo ludzi, to tylko Mikołajska i wylatujemy z tego kosmosu...

Czuję ulgę jak wychodzę z Rynku, naprawdę. Tu nie chodzi tylko o tłumy turystów, nie chodzi o zasłanianie się brakiem kultury rozwydrzonymi, nawalonymi angolami, robiącymi bydło, nie chodzi o mnogość lokali dla ludzi słuchających jakiegoś elektro i całej otoczki z tym związanej, nie chodzi nawet o te dziewczyny w kusych spódniczkach czy podjeżdżające limuzyny o długości chyba 12 metrów na płytę Rynku, to nie o to chodzi.
Chodzi o mentalność tych ludzi, ludzi, którzy tworzą właśnie "krakowski klimat", to nie same ulice go tworzą, nie historia miasta, nie pomniki, Sukiennice czy Kościół Mariacki, to ludzie, którzy tu żyją, przebywają, którzy tu spędzają czas. Truizm, tak oczywiście że to truizm, ale powtarzać to warto, tak długo jak tylko się da, a nawet ciut dłużej.
Społeczeństwo się zmienia, młodzież, studenci bez wątpienia są tego najlepszym przykładem, wzorce zachodniego stylu bycia i życia bez większego przemyślenia są wcielane do dnia codziennego, jedyne co trzeba zrobić to stanąć i zastanowić się do czego prowadzi ta droga, czy to rzeczywiście nie jest równia pochyła ?

Ktoś powie: nie podoba się to wypad z Rynku ! Ja powiem, nie i tyle. Bo to miasto jest tak samo moje jak i jego i ja też mogę oczekiwać od niego spełnienia pewnych wizji, chociaż częściowo.

Na pewno także hiperbolizuję, na pewno idealizuję to, czym Kraków mógłby być, na pewno mocno generalizuję sprawy i wrzucam do jednej szufladki, ale to już tak jest, że wyjątek zawsze będzie wyjątkiem. "Ukulturalnienie" może być dziełem każdego, jeśli tylko znajdzie tyle chęci, ja jeno przypominam, że jest taka możliwość i że może to być jedna z dróg, którą Kraków poprowadzimy dalej.

czwartek, 12 sierpnia 2010

Same Road - Cinema Optica



1. Kolorado
2. 100000
3. Organizm
4. Fifi
5. Koming Sum
6. Swingus Jinglut
7. Stloczeni
8. Tanikawalekdrogi
9. Dafi kran

Robert Kuliński - guitar
Emil Krocz - bass
Sebastian Strycharczuk - drums

Same Road to zespół powstały w 2003 roku w Koszalinie. Trójka chłopaków natchniona muzyką między innymi Ewy Braun oraz formacji Mordy postanawia grać swoje...
I przyznam szczerze, że te swoje grają naprawdę dobrze, czuć powiew świeżego grania, czuć pomysłowość i mnóstwo energii. Cinema Optica to płyta pozytywna, energetyczna, pełna mocy.
Sam przez dłuższy czas słuchałem jej w kółko, naprawdę w kółko, bo to muzyka, która nie nudzi się po przesłuchaniu, pięciu przesłuchaniach czy dwudziestu nawet. Miło słyszeć, że ktoś idzie drogą Ewy Braun mając swój własny koncept na muzykę, bardzo miło słyszeć.
Polecam

Do ściągnięcia z oficjalnego bloga zespołu: http://rapidshare.com/files/390139574/Same_Road_-_Cinema_Optica__2004_.rar

wtorek, 27 lipca 2010

Via Ferraty cz.5 - Marino Bianchi

Kolejny piękny dzień, kolejny raz słońce od rana pali niemiłosiernie, skąpani w promieniach wyruszamy z parkingu na Rio Gere, przy dolnej stacji kolejki zimową trasą narciarską z zamysłem podejścia do Son Forca a stamtąd już kolejką na Forcella Staunies (2930 m npm).
Warto dodać, że niemal z samego parkingu można wjechać kolejką prawie do schroniska Lorenzi, powoduje to, że ferraty w tym rejonie (Ivano Dibona i powyższa) są bardzo mocno uczęszczane turystów.
Podejście i nużące i męczące, chyba najbardziej ze wszystkich podejść, ale już kolejka...wsiadamy do arcyśmiesznych wagoników i do góry. Tuż obok górnej stacji kolejki znajduje się schronisko Lorenzi spod którego zaczyna się naszpikowana ludźmi ferrata Marino Bianchi. Po drugiej stronie grani widać najdłuższy wiszący most w Dolomitach, na którym Sylvester Stallone w filmie "Na krawędzi" wyczyniał swoje akrobacje. Ale, ale, ludzie się szykują do wyjścia na Bianchi - więc szpej na siebie i chodu...


Marino Bianchi - grupa: Cristallo, trudność: trudna, max. wysokość bezwzględna: 3163 m npm, przewyższenie całej trasy: 480 m, przewyższenie ferraty: 240 m, czas przejścia (samej ferraty): 3-4 h


Ferrata zaczyna się dość długim trawersem żeby za przełamaniem grani wpaść na chwilę do stromego żlebu i od tej pory piąć się do góry. Na drodze spotkamy trzy drabiny, przy których najczęściej ruch się korkuje i z dołu i z góry, po dojściu na górną grań dłuuugaśnym trawersem trafiamy aż pod krzyż na Monte Cristallo Mezzo. Trudności umiarkowane, miejscami stopnie i chwyty wyślizgane, płyty dość czujne, ale z dobrym tarciem, ekspozycja miejscami duża, największym jednak problemem i trudnością jako taką są zastępy ludzi, zarówno idący z przeciwka (ferrata na 3/4 długości jest dwukierunkowa, w przypadku zalegania śniegu na zachodnich stokach na całej długości). Szczególnie trzeba się wyczulić na odpowiednie przepinanie się pomiędzy nimi, bo tu jednak czynnik ludzki niesie największe zagrożenie.
Przepiękne panoramy, całkiem ładna trasa, ale w przypadku burz najbardziej narażona na uderzenia piorunów i o tym trzeba pamiętać.


podejścia na ferraty coraz ciekawsze ;)
pośrednia stacja kolejki na Son Forca
Wagonik "musztarda"
Schronisko Lorenzi i widok na ferratę Bianchi
Wieszcz po raz kolejny, nie ostatni
i trawersem...
...aż do góry


Widoki przepiękne
Mówiłem że nie ostatni ;)



Szczytowanie...
...i powracanie

Jedno z bardziej korkujących się miejsc

Riffugio Lorenzi
Most linowy
Wagoniki "ketchup" i "musztarda" w całej okazałości ;)

poniedziałek, 26 lipca 2010

Via Ferraty cz.4 - Ettore Bovero

Czwarta, przedostatnia już ferrata, wiodąca na niezbyt wysoki, acz charakterystyczny szczyt Col Rosa (2166 m).

Ettore Bovero - grupa: Tofany, trudność: trudna, max. wysokość bezwzględna: 2166 m npm, przewyższenie całej trasy: 900 m, przewyższenie ferraty: 200 m, czas przejścia (samej ferraty): 1 h


Niby wierzchołek niski, niby szybko dostępny z kempingu Olimpia, ale jednak droga podejściowa jest dość długa i mozolna, choć przyznam że najbardziej przyjemna ze wszystkich przez nas przechodzonych. Ferrata zaczyna się w niepozornym miejscu, 200 m powyżej Passo Di Posporcora i niemal w całości prowadzi pięknym, mocno eksponowanym, technicznym przejściem które nie przedstawia większych trudności, ale dzięki lufie pod nogami daje niemało satysfakcji. Niewątpliwym plusem jest mała liczba chętnych do wejścia na ferratę (samo podejście wg przewodnika zajmuje ok. 2 h), minusem długa i nużąca droga zejściowa. Tym niemniej bardzo ładna ferrata, na którą chce się wracać.


Col Rosa









Już na szczycie
Cortina d'Ampezzo
Pozostałości wojenne