niedziela, 15 sierpnia 2010

kilka słów o Krakowie...

Natchnęło mnie. Choć nie od razu, choć na początku sądziłem że to jakaś forma przejaskrawienia rzeczywistości, choć poniekąd ciągle tak sądzę, to jednak mnie natchnęło.
Przeczytałem ostatnio pewien wywiad, pewien, to znaczy z Panem Tomaszem Hernikiem: "Kraków - to było kiedyś miasto uniwersyteckie...", ponoć znaną krakowską osobistością, puzonistą, producentem muzycznym, który udzielał się m.in. na płytach Roberta Kasprzyckiego i Anny Treter, a to akurat dobra wizytówka dla niego. Osobiście Szanownego Pana nie kojarzę, zapewne z powodu mojej jednak ciągle niskiej znajomości wszechrzeczy, ale nie w tym sęk.
Szanowny Pan Hernik stwierdził, że Kraków ogarnia degrengolada, zatracenie atrybutów kulturalnych na rzecz disco-popowego, zupełnie charakterystycznego dla współczesnych czasów "klimatu" miasta, współtworzonego, a może raczej przyzwolonego przez obecne władze metropolii. Pan Hernik z tegoż oto powodu wyprowadza się z miasta w cholerę.

Ulica Szewska, samo centrum, jedna z arterii serca miasta, serca Starego Miasta, godzina 22, ludzi tłum (nic nowego), mnóstwo dziewczyn poubieranych w kuse spódniczki i obcisłe bluzeczki na ramiączkach, wypatrujących nie wiadomo czego (a właściwie wiadomo), mnóstwo chłopaków (trudno powiedzieć mężczyzn) odzianych w wytarte dżinsy, białe buty a'la "casual" i obcisłe polówki bądź t-shirty, koniecznie z Diversa, Reportera albo Lacoste (jeśli stać na oryginał) wypatrujących już bez skrępowania ładnych dziewczyn w kusych spódniczkach i obcisłych bluzeczkach, no tak. Część trzeźwa, część podpita, część pijana, ciężko jednoznacznie stwierdzić po ich rozmowach, bo coś dudni po uszach. Okna na piętrze pootwierane, no tak, wszak to Frantic, jego muzyka i klienci, stojący chyba zawsze w kolejce przed wejściem (może oni coś tam rozdają w środku?). Zbliżamy się do świata neonów.
Krok za krokiem, buty depczą kolejne metry ulicy, ludzi ciągle tyle samo, tylko teraz coraz więcej "bileciarzy" pytających czy może jednak wybieram się na jakąś imprezę, na piwo, drinka, koktajl czy cokolwiek innego, co Bóg stworzył, bo akurat mają świetną, absolutnie genialną promocję w barze na kamikadze, więc mogę dostać bilecik dający mi tę upragnioną od godzin zniżkę, nie dziękuję za kamikadze, nie jestem kamikadze...
Skręcam do Jazz Fausta, nawet tu, w "ogródku" sporo ludzi, głośno, pora więc na dół, na Paulanera. Co chwilę wchodzą ludzie, którzy chyba jednak muzyki okołojazzowej nie trawią, bo mimo pustych stolików dość śpiesznie wychodzą, może to i dobrze, może powinni być teraz w innym miejscu, nie moja sprawa. Pustych stolików cała masa, a przecież to sobotni wieczór...
Wychodzę, ludzi jeszcze więcej, nie tylko tu, na Jagiellońskiej, w nowo powstałym wyjącym czymś prawie naprzeciwko Teatru Starego, także w ogródkach na Rynku, gdzieś na piętrze znów pootwierane okna i ryczenie muzyki, już nawet nie wiem jakiej, jeszcze Plac Mariacki i jego nieco burżuazyjny (a może yuppiesowy) Hard Rock Cafe, nawet tu sporo ludzi, to tylko Mikołajska i wylatujemy z tego kosmosu...

Czuję ulgę jak wychodzę z Rynku, naprawdę. Tu nie chodzi tylko o tłumy turystów, nie chodzi o zasłanianie się brakiem kultury rozwydrzonymi, nawalonymi angolami, robiącymi bydło, nie chodzi o mnogość lokali dla ludzi słuchających jakiegoś elektro i całej otoczki z tym związanej, nie chodzi nawet o te dziewczyny w kusych spódniczkach czy podjeżdżające limuzyny o długości chyba 12 metrów na płytę Rynku, to nie o to chodzi.
Chodzi o mentalność tych ludzi, ludzi, którzy tworzą właśnie "krakowski klimat", to nie same ulice go tworzą, nie historia miasta, nie pomniki, Sukiennice czy Kościół Mariacki, to ludzie, którzy tu żyją, przebywają, którzy tu spędzają czas. Truizm, tak oczywiście że to truizm, ale powtarzać to warto, tak długo jak tylko się da, a nawet ciut dłużej.
Społeczeństwo się zmienia, młodzież, studenci bez wątpienia są tego najlepszym przykładem, wzorce zachodniego stylu bycia i życia bez większego przemyślenia są wcielane do dnia codziennego, jedyne co trzeba zrobić to stanąć i zastanowić się do czego prowadzi ta droga, czy to rzeczywiście nie jest równia pochyła ?

Ktoś powie: nie podoba się to wypad z Rynku ! Ja powiem, nie i tyle. Bo to miasto jest tak samo moje jak i jego i ja też mogę oczekiwać od niego spełnienia pewnych wizji, chociaż częściowo.

Na pewno także hiperbolizuję, na pewno idealizuję to, czym Kraków mógłby być, na pewno mocno generalizuję sprawy i wrzucam do jednej szufladki, ale to już tak jest, że wyjątek zawsze będzie wyjątkiem. "Ukulturalnienie" może być dziełem każdego, jeśli tylko znajdzie tyle chęci, ja jeno przypominam, że jest taka możliwość i że może to być jedna z dróg, którą Kraków poprowadzimy dalej.

1 komentarz:

  1. Świetny blog.
    Słuszne obserwacje - i ważne przede wszystkim dlatego że w ogóle je masz;)

    OdpowiedzUsuń