poniedziałek, 30 listopada 2009

Muzyka: 3 Moonboys - 3 Moonboys



1. Evaded me...
2. 3moonboys from the dark side
3. 3moonboys from the bright side
4. A lon(e)g trip
5. World one father
6. Blushes
7. Memories
8. Charlie Sleeps... (to memory Charls Bronson) ... (Hollywood of my childhood is dying)

Rok wydania: 2004

Cena: 25 zł

Bydgoszcz alternatywą stoi, bez wątpienia. Variete, George Dorn Screams, Świeżo malowane, Charlie Sleeps, 3 Moonboys, zapewne jeszcze kilka zespołów by się znalazło. Jakaś dziwna moc do grania tego typu muzyki drzemie w tym mieście.
Ambitna, niekonwencjonalna płyta z pogranicza gatunków, senne, transowe, wwiercające się głęboko w duszę utwory, z delikatnie brzmiącymi gitarami poprzeplatanymi pasażami perkusyjnymi i lekkim marzycielskim głosem Wojtka Kotwickiego jak na przykład w A lon(e)g trip. Subtelne początki niech nikogo nie zmylą, kompozycje stopniowo rozkręcają się, dochodząc nieraz do wymiarów wręcz monumentalnych, pochłaniających całą uwagę słuchacza, czego przykładem niech będzie Blushes, jeden z najznakomitszych utworów z płyty. Trochę przypomina mi to rozrastające się linie melodyczne Ewy Braun (choćby Wzmocnione światła).
Zdecydowanie niespokojna jest ta płyta, może nie aż tak bardzo jak w najbardziej oddalonym od muzycznego klimatu całości Memories, ale na pewno pozostawia niedopowiedzenia, jakąś taką pustkę po dojściu paska odtwarzania do końca krążka. I tą pustkę chcę się na powrót wypełnić dźwiękami chłopaków z Bydgoszczy. Brawo, brawo i jeszcze raz brawo. Świetna pozycja.

Mp3 z oficjalnej strony:

Film: Nóż w wodzie


"On: On utonął.
Ona: Nie. Do tego stopnia nie utonął, że zdołałam Cię z nim zdradzić.
On: Ja się boję. To Ty się boisz. Tak się boisz, że ze strachu nie wiesz co mówisz.[...]
On: Próbuję Ci uwierzyć, ale po co starasz się we mnie wmówić, że zdradziłaś mnie z tym szczeniakiem ? Głupi żart.
Ona: Przepraszam, nie będę już żartować."


Tytuł oryginalny: Nóż w wodzie, Knife in the water
Reżyseria: Roman Polański
Scenariusz: Roman Polański, Jerzy Skolimowski, Jakub Goldberg
Produkcja: Polska
Gatunek: Psychologiczny
Rok produkcji: 1962
Czas trwania: 90 minut
Obsada: Leon Niemczyk, Jolanta Umecka, Zygmunt Malanowicz

Debiut reżyserki Romana Polańskiego, a przy tym ostatni film nakręcony przez niego w Polsce, w epoce PRL. Zadufany w sobie majętny reporter, jego cukierkowa, dwulicowa żona oraz równie zadufany młodzian próbujący dorównać reporterowi lądują razem na jachcie. Starcie dwóch mężczyzn, charakterów młodego i starszego pokolenia, koniec końców okazuje się, że żaden z nich nie jest tak naprawdę mężczyzną, a jedynie chłystkiem próbującym pokonać przeciwnika za pomocą niewybrednych chwytów. Kobieta także ma swoje "za uszami".
Ostry rozrachunek z różnymi typami ludzkiej osobowości, konsumpcjonizm i outsideryzm w szrankach, przegrywa z hukiem i jeden i drugi styl życia.
Dobre aktorstwo, zdjęcia, fenomenalna muzyka Krzysztofa Komedy. Klasyk, kto nie oglądał niech się wstydzi.


Do pobrania:
http://rapidshare.com/files/312607881/Noz.w.wodzie.1961.PL.DVDRiP.DivX.part1.rar
http://rapidshare.com/files/312612835/Noz.w.wodzie.1961.PL.DVDRiP.DivX.part2.rar
http://rapidshare.com/files/312617781/Noz.w.wodzie.1961.PL.DVDRiP.DivX.part3.rar
http://rapidshare.com/files/312622751/Noz.w.wodzie.1961.PL.DVDRiP.DivX.part4.rar
http://rapidshare.com/files/312628049/Noz.w.wodzie.1961.PL.DVDRiP.DivX.part5.rar
http://rapidshare.com/files/312633303/Noz.w.wodzie.1961.PL.DVDRiP.DivX.part6.rar
http://rapidshare.com/files/312638754/Noz.w.wodzie.1961.PL.DVDRiP.DivX.part7.rar
http://rapidshare.com/files/312640515/Noz.w.wodzie.1961.PL.DVDRiP.DivX.part8.rar


Film: Siódma Pieczęć

"A gdy Baranek otworzył Pieczęć Siódmą, zapanowała w niebie cisza jakby na pół godziny"
(Apokalipsa św. Jana, 8, 1)


Rycerz w konfesjonale
"Rycerz: Chciałbym porozmawiać z tobą jak tylko umiem najszczerzej, serce jednak mam puste.
Śmierć milczy.

Rycerz: Pustka stała się zwierciadłem zwróconym ku mej twarzy. Dostrzegam w nim swoje odbicie, ogarnia mnie strach i odraza.
Śmierć milczy.

Rycerz: Obojętność wobec przyjaciół sprawiła, że żyję teraz w samotności pośród zjaw. Zostałem więźniem moich snów i wyobrażeń.
Śmierć: I nie chcesz teraz umierać.
Rycerz: Zgadłaś.
Śmierć: Na co właściwie czekasz?
Rycerz: Chcę poznać prawdę.
Śmierć: Żądasz gwarancji?
Rycerz: Nazwij to jak chcesz. Czyż jest rzeczą nieprawdopodobną ogarnąć Boga przy pomocy zmysłów? Dlaczego on sam się skrywa za mglistą zasłoną niespełnionych obietnic i cudów, których nikt nigdy nie widział?
Śmierć nie odpowiada.

Rycerz: Czyż możemy dać wiarę tym, co wierzą, skoro nie potrafimy uwierzyć w samych siebie? Co się stanie z tymi spośród nas, co chcieliby uwierzyć, ale nie są do tego zdolni? A z tymi, co i nie chcą wierzyć i nie są zdolni do wiary?
Rycerz milknie, ale nadaremnie czeka na odpowiedź. Panuje głębokie milczenie.

Rycerz: Dlaczego nie mogę zabić Boga w sobie? Dlaczego on trwa nadal w poniżeniu i bólu, mimo że złorzeczę mu nieustannie i pragnę wyrwać go z serca? Dlaczego, mimo wszystko, stanowi on tę trudną do zniesienia rzeczywistość, której nie mogę się pozbyć? Czy mnie słyszysz?
Śmierć: Tak, słyszę cię.
Rycerz: Chcę wiedzieć - nie wierzyć, nie chcę gubić się w przypuszczeniach, chcę wiedzieć. Chcę, by Bóg wyciągnął ku mnie ramiona, by objawił mi się osobiście, by do mnie przemówił.
Śmierć: A on milczy.
Rycerz: Wołam do niego w ciemności, ale tam chyba nie ma nikogo.
Śmierć: Być może, że tam rzeczywiście nikogo nie ma.
Rycerz: W takim razie życie jest niegodnym, pełnym upokorzeń koszmarem. Nie można żyć stale w obliczu śmierci, w przeświadczeniu, że wszystko jest nicością.
Śmierć: Większość ludzi nie zastanawia się nad tym. Ani nad śmiercią, ani nad bezsensem życia.
Rycerz: Choć pewnego dnia przyjdzie im wydać ostatnie tchnienie i spojrzeć w mrok.
Śmierć: Kiedy ten dzień nadchodzi...
Rycerz: W naszej bojaźni powstaje obraz - i ten obraz nazywamy Bogiem.
Śmierć: Zadręczasz się...
Rycerz: Tego ranka odwiedziła mnie Śmierć. Gramy z sobą w szachy. To gra na zwłokę. Pozwoli mi ona załatwić pewną pilną sprawę.
Śmierć: O jaką to sprawę chodzi?
Rycerz: Moje życie stało się czczą gonitwą, nieustannym błądzeniem, rozwlekłą mową bez znaczenia. Nie odczuwam z tego powodu goryczy ani wyrzutów sumienia, bo większość ludzi myśli tak samo. Pragnąłbym jednak dzięki tej zwłoce dokonać niezwykłego czynu.
Śmierć: I to jest ten powód, dla którego grasz w szachy ze Śmiercią?
Rycerz: Śmierć to przebiegły gracz, ale jak dotąd nie straciłem żadnego pionka.
Śmierć: W jaki sposób chcesz ją wyprowadzić w pole?
Rycerz: Kombinacją gońca i konia, której Śmierć jeszcze nie odkryła. W następnym ruchu znienacka zaatakuję.
Śmierć: Zapamiętam to sobie.
Śmierć ukazuje przez chwilę swą twarz za kratą konfesjonału i zaraz znika.

Rycerz: Użyłaś podstępu, oszukałaś mnie. Ale spotkamy się jeszcze i znajdę na ciebie sposób.
Śmierć: (niewidoczna) Spotkamy się w gospodzie i gra potoczy się dalej.
Rycerz unosi rękę i ogląda ją w promieniu słońca, który przedostał się do wnętrza przez małe okno.

Rycerz: Oto moja ręka. Żywa, pulsująca krwią. Słońce trwa nadal na niebie, a ja, Antonius Block, toczę walkę ze Śmiercią."


Tytuł oryginalny: Sjunde inseglet, Det (Seventh Seal, The), Siódma Pieczęć
Reżyseria: Ingmar Bergman
Scenariusz: Ingmar Bergman
Produkcja: Szwecja
Gatunek: Dramat, Fantasy
Rok produkcji: 1957
Czas trwania: 96 minut
Obsada: Gunnar Björnstrand, Max von Sydow, Bibi Andersson, Nils Poppe, Bengt Ekerot, Inga Gill, Maud Hansson, Inga Landgré i inni

Siódma Pieczęć oparta jest na jednoaktowej sztuce teatralnej wystawionej po raz pierwszy 18 marca 1955 roku pt. Malowidło na drzewie (Trämålning).
Niezwykły, metaforyczny, symboliczny obraz walki toczonej ze śmiercią przez rycerza Antoniusa Blocka, walki, rozgrywającej się w kilku aktach na polach szachownicy, w świecie, zdaje się opuszczonym przez Boga. Film o poszukiwaniu sensu życia, o poszukiwaniu własnej wiary, o Bogu i próbie zrozumienia jego poczynań, o niemożności empirycznego doświadczenia jego bytu, w końcu o umiejętności postawienia swojego życia na szali, o ocaleniu i śmierci. Film trudny do zrozumienia, mnogość potencjalnych rozwiązań interpretacyjnych dała się we znaki chyba większości filmoznawców, niemniej jednak warto zatrzymać się i spróbować odgadnąć ukryty sens. Wspaniała gra aktorska Bengta Ekerota w roli śmierci, Maxa von Sydowa jako rycerza Blocka i Gunnara Björnstranda, który wcielił się w postać Jönsa.
Bardzo egzystencjonalne, wyjątkowo ekspresyjne. Arcydzieło bez dwóch zdań.


Do pobrania:
http://rapidshare.com/files/7803415/Det_Sjunde_inseglet_www.peb.pl.part2.rar
http://rapidshare.com/files/7803404/Det_Sjunde_inseglet_www.peb.pl.part5.rar
http://rapidshare.com/files/7803392/Det_Sjunde_inseglet_www.peb.pl.part3.rar
http://rapidshare.com/files/7803390/Det_Sjunde_inseglet_www.peb.pl.part1.rar
http://rapidshare.com/files/7803388/Det_Sjunde_inseglet_www.peb.pl.part6.rar
http://rapidshare.com/files/7803387/Det_Sjunde_inseglet_www.peb.pl.part4.rar
http://rapidshare.com/files/7803383/Det_Sjunde_inseglet_www.peb.pl.part7.rar
http://rapidshare.com/files/7803012/Det_Sjunde_inseglet_www.peb.pl.part8.rar

Hasło: www.peb.pl

fotografia - cz.4

Tylko kilka słów, po kilku przemyśleniach. Po dyskusjach różnych i różniastych z rozmaitymi osobami, po własnych analizach pewnych sytuacji, wiem na pewno kilka rzeczy:

a. Do fotografowania trzeba mieć oko. kto oka nie ma, chyba, podkreślam > chyba <, bo moja wiedza nie jest na tyle szeroka, mieć już go nie będzie. Można wykonywać poprawne technicznie zdjęcia, ale jednak zazwyczaj czegoś im brakuje. Z drugiej strony, kto ma oko, robi dobre zdjęcia niezależnie od sprzętu, którym dysponuje. Widzę to w galeriach znajomych - szybko można wyrobić sobie zdanie, kto potrafi robić zdjęcia, kto ma oko i robi to z wyczuciem, a kto "tylko" stara się oko mieć.


b. Sprzęt. Oglądałem mnóstwo zdjęć wykonywanych w latach 50, 60, 70-tych ubiegłego stulecia. Wiele rozłożyło mnie na łopatki. Wiem, że ówczesny sprzęt nijak ma się on do współczesnych standardów. To jest poza dyskusją. Tłumaczenie, że "gdybym miał lepszy sprzęt, to zdjęcie by wyszło lepiej" jest tyćkę śmieszne, z jednym tylko ale...
Sprzęt po przekroczeniu pewnej granicy "doświadczenia" może ograniczać. Przykładowo: bieganie z obiektywem 35 czy 50 i robienie zdjęć reporterskich, przy których trzeba podejść (przy tym sprzęcie) metr czy dwa od naszego celu jest delikatnie mówiąc niekomfortowe i prawie zawsze kończy się umknięciem celu, który mając obiektyw pod nosem, wie co się święci. No i w tym przypadku przydaje się przykładowo obiektyw 80-200 i do tego ciche lustro. Przykłady można mnożyć.

c. Któryś z autorów poradników fotograficznych stwierdził, że aparat trzeba mieć zawsze pod ręką. Zawsze, w każdym miejscu i czasie (no, nie popadajmy w paranoję, do kibla aparatu nie nosimy:)). Faktycznie, wiele razy jest sytuacja, jest odpowiednie miejsce i czas, jest obiekt zdjęcia, jest światło, jest wszystko, brakuje tylko aparatu. Chyba rzeczywiście zacznę nosić aparat w plecaku...

Tyle na tę chwilę, pora spać.

Muzyka: Jimmy Scott: Sycamore Trees

Jimmy Scott. Wokalista, jazzman. 74 lata, gra i koncertuje cały czas...i właściwie na tym bym mógł skończyć, bo jeśli ktoś jest w tym wieku, a potrafi jeszcze wykrzesać z siebie siły na koncertowanie, jeżdżenie po świecie, do takiej Polski na końcu świata, to musi być człowiekiem wielkim, i duszą i ciałem. Wielkim. Nie skończę, pociągnę to dalej, bo warto.
Właśnie przeczytałem. Niedźwiecki twierdzi, że to "zasuszony krasnoludek". Tak, zgadzam się całkowicie, to właśnie zasuszony krasnoludek, ale ten głos...
Dziadzia Scotta można pomylić z kobietą, jak przykład autora wskazuje, zresztą nie tylko autor mylił się w tym względzie. No nic, nieważne, nie w tym rzecz.
Sycamore Trees utwór, który wbija w podłogę, jest tam i Portishead i wysublimowanie drgania amerykańskiego jazzu z lat 60-tych. Jest przede wszystkim głos Scotta, strasznie przypominający Tracy Chapman i właśnie Beth Gibbons z "Show". Zresztą "Show" słychać w tym utworze jak żaden inny, który znam. Niewątpliwie na stałe zagości w liście ulubionych utworów.

Smutne, ale piękne i przejmujące.


Posłuchać można tu: http://tiny.pl/hxj5s

a tak już ad marginem, coś mi się wydaje, że zakoleguję się z Jimmym i będzie tutaj stałym gościem.

sobota, 28 listopada 2009

Film: Kamiennie Niebo

"- Przez nich tu siedzimy! – wybuchnęła nagle. – Przez bohaterów... Łajdaków i smarkaczy, co dali się nabrać... Odważnych nie swoim kosztem... Durniów, przez których my będziemy się męczyć... Nigdy im tego nie daruję. Nigdy.
- Pani Hanko...
- Niech pan mnie nie dotyka! Kogo pan chce bronić? Mojego męża? On też tam jest... A wie pan, co ja bym zrobiła? Naplułabym mu w twarz. Każdemu. Im wszystkim."
Jerzy Krzysztoń, "Kamienne niebo", Czytelnik, 1973, s. 78.

Tytuł oryginalny: Kamienne niebo
Reżyseria: Ewa Petelska, Czesław Petelski
Scenariusz: Ewa Petelska, Czesław Petelski, Jerzy Krzysztoń
Produkcja: Polska
Gatunek: Dramat, Psychologiczny
Rok produkcji: 1959
Czas trwania: 81 minut
Obsada: Tadeusz Łomnicki, Zofia Słaboszewska, Jadwiga Chojnacka, Henryk Borowski, Barbara Horawianka i inni

Film powstały ma motywach dzieła Jerzego Krzysztonia o takim samym tytule. Sześć osób znajduje się w piwnicy, jedyna droga wyjścia zostaje zasypana. Rozrachunek psychologiczny, który jednocześnie demitologizuje bohaterstwo zwykłych Polaków podczas wojny. Obnaża wady i przywary ludzkiego charakteru, ułomnego niezależnie od statusu społecznego, inteligencji, płci. Prawdziwy pojedynek rzeczywistości i człowieczej siły. Dość mocno przypomina "Kanał" Wajdy, a raczej "Kanał" (1967) przypomina "Kamienne niebo" (1959). Bardzo dobra gra aktorska, w której świeci przede wszystkim młody Tadeusz Łomnicki.
Dopala się lampa naftowa, nad głowami rozpościera się jedynie kamienne niebo...

Pozycja obowiązkowa.

Do pobrania:
http://rapidshare.com/files/149704514/1959.Kamienne_niebo.part1.rar
http://rapidshare.com/files/149704731/1959.Kamienne_niebo.part2.rar
http://rapidshare.com/files/149719774/1959.Kamienne_niebo.part3.rar
http://rapidshare.com/files/149719940/1959.Kamienne_niebo.part4.rar
http://rapidshare.com/files/149720995/1959.Kamienne_niebo.part5.rar

Film: Matka Joanna od Aniołów

"Ksiądz Brym: [...] a może demony porzucą Cię zostawiając Twoje ciało i Twoją duszę.
Ksiądz Suryn: Nie. Nie. Nie chcę. Niech zostanie we mnie. On jest mną, ja jestem nim. Nie chcę go wygnać [...]."

Tytuł oryginalny: Matka Joanna od Aniołów
Reżyseria: Jerzy Kawalerowicz
Scenariusz: Tadeusz Konwicki, Jerzy Kawalerowicz
Produkcja: Polska
Gatunek: Dramat, Psychologiczny
Rok produkcji: 1961
Czas trwania: 104 minuty
Obsada: Mieczysław Voit, Lucyna Winnicka, Anna Ciepielewska, Maria Chwalibóg, Kazimierz Fabisiak i inni

Surowy, zimny, oschły, enigmatyczny, ale poetycki i alegoryczny film na motywach opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, w reżyserii Jerzego Kawalerowicza.
Świetna gra aktorska Mieczysława Voita i pięknej nawet w tej roli Lucyny Winnickiej, niesamowity klimat, idealnie wpasowana muzyka chóralna, mroczna scenografia. Ciarki przechodzą po plecach.
I nie, to nie jest film o opętaniu przez Szatana, to film o miłości, o opętaniu miłością. Miłością, która nie ma racji bytu. Szatan jest tylko wypełnieniem, tłem w obrazie. Jedna z najgenialniejszych pozycji w historii polskiej kinematografii. Wzdłuż i wszerz arcydzieło, ale tylko dla wybranych.


Do pobrania:
http://rapidshare.com/files/289821279/Matka_Joanna_x264_MKV.part01.rar
http://rapidshare.com/files/289824157/Matka_Joanna_x264_MKV.part02.rar
http://rapidshare.com/files/289827150/Matka_Joanna_x264_MKV.part03.rar
http://rapidshare.com/files/289830078/Matka_Joanna_x264_MKV.part04.rar
http://rapidshare.com/files/289833051/Matka_Joanna_x264_MKV.part05.rar
http://rapidshare.com/files/289836258/Matka_Joanna_x264_MKV.part06.rar
http://rapidshare.com/files/289839358/Matka_Joanna_x264_MKV.part07.rar
http://rapidshare.com/files/289842498/Matka_Joanna_x264_MKV.part08.rar
http://rapidshare.com/files/289845552/Matka_Joanna_x264_MKV.part09.rar
http://rapidshare.com/files/289848613/Matka_Joanna_x264_MKV.part10.rar
http://rapidshare.com/files/289851851/Matka_Joanna_x264_MKV.part11.rar
http://rapidshare.com/files/289854746/Matka_Joanna_x264_MKV.part12.rar
http://rapidshare.com/files/289857863/Matka_Joanna_x264_MKV.part13.rar
http://rapidshare.com/files/289861112/Matka_Joanna_x264_MKV.part14.rar
http://rapidshare.com/files/289863123/Matka_Joanna_x264_MKV.part15.rar

Hasło: Matka

Ostatni dzień lata - kulisy powstawania filmu. Wywiad z Tadeuszem Konwickim

Z ciekawości poszperałem - odkopałem to:

Gazeta Wyborcza - 30/08/2001


OSTATNI DZIEŃ LATA
Tadeusz Konwicki w rozmowie z Katarzyną Bielas i Jackiem Szczerbą wspomina realizację "Ostatniego dnia lata" (1958),

Jak to się stało, że Pan, pisarz i kierownik literacki Zespołu Filmowego "Kadr", nakręcił w 1957 roku własny film - "Ostatni dzień lata" ?

- Po prostu zaatakowałem szefów Kadru Ludwika Hagera i Jerzego Kawalerowicza, że chcę robić film. Muszę powiedzieć, że byli trochę skonsternowani. Jako ludzie rozsądni wiedzieli, że film to jest 50 osób ekipy, 10 wozów ciężarowych, agregaty, że do plenerów nad morzem, na piasku, potrzebne są jupitery do rozbicia cieni. Wiedzieli to wszystko, ale byli łagodni. Myśleli pewnie: "Jak go tak sparło, to niech robi. Chce kina ascetycznego, proszę bardzo".

Pański pomysł był najprostszy z możliwych - na pustej plaży spotyka się dwoje ludzi. Nie mogą się porozumieć.

- Mój film był wtedy jak wybryk. To było w czasach, kiedy po euforii paru lat powojennych kino znów się ustabilizowało. Zrobiło się klasyczne, przeważały adaptacje sztuk. Filmowcy robili je w zgodzie z obowiązującymi normami, bo to dawało im poczucie ekskluzywności. Krytyka się w tym lubowała, bo wiedziała, co o tym pisać.

Polskie środowisko filmowe nie przeczuwało - może ze względu na naszą prowincjonalność - że do drzwi kołacze już tzw. Nowa Fala, która, niezależnie od swojej wartości artystycznej, zrobiła trzęsienie ziemi w świecie filmowym. Od Nowej Fali film poszedł szerokim frontem, penetrując życie i w każdym momencie zaprzeczając dawnym prawidłom. Tymczasem ja - jako uczestnik życia społecznego - odczuwałem pewnie jakieś impulsy i fluidy, które dodały mi śmiałości, żeby zrobić film po swojemu. A chciałem to zrobić skromnymi środkami, bo taki jestem. Nie zabrałem się za batalistykę. Możecie powiedzieć: "Nie miałby pan takich możliwości". A może bym miał, gdybym chciał nakręcić bitwę pod Lenino? Może by zaryzykowali i dali mi pieniądze?

Przy moim filmie oparłem się na grupce przyjaciół, bez ich pomocy nie dałbym rady. Ja byłem inicjatorem, byłem najstarszy. Młodsi mi zawierzyli, zaufali, a to przecież było ryzyko. Moja siła opierała się głównie na geniuszu Janka Laskowskiego, który pracował wtedy jako szwenkier, był utalentowany i pasjonat. Wiedziałem, że z nim pokonam każdą przeszkodę, nawet piasek na plaży, który jest przekleństwem operatorów, bo nawet najlepszemu dostanie się do kamery i porysuje taśmę. A Jankowi, chociaż zmieniał kasety na piachu, nawet ziarnko nie wpadło.

Jeśli chodzi o formę filmową, to tyle naoglądałem się kina, że wiedziałem, o co mi chodzi.

Dali nam kamerę Arifleksa, sześć tysięcy metrów taśmy czarno-białej i dziesięć tysięcy złotych. Resztę musiał wyłożyć współproducent, pan Konwicki.

Pojechaliśmy wybrać plener. Zawiózł nas kolega Jurka Laskowskiego, brata Janka. Jurek został później producentem. Pamiętam, jak o świcie, na lekkiej bani, mknęliśmy przez Polskę nad morze. Jurek, wciąż niezbyt trzeźwy, stawał w tym otwartym samochodzie - to był wóz poniemiecki - i wołał: "Rolnicy, pozdrawiam was!". Bo chłopi zaczynali chyba wtedy orać. W tym dzikim pędzie wjechaliśmy w jakiś las i znaleźliśmy się w środku bazy wyrzutni rakietowych. Nie byliśmy świadomi, co mogło nam za to grozić. Wojskowi starali się nas szybko pozbyć i zatrzeć ślad po tym incydencie, żeby nie wybuchł skandal.
Wtedy kręcić na plaży to było coś takiego, jakby dziś chcieć kręcić w salonach prezydenckich. Plaże były strzeżone dzień i noc, starannie bronowane, żeby imperialiści się nie przedostali. Nam spodobała się plaża między Białogórą i Łebą. Korzystając z czyjejś protekcji, zgłosiłem się do generała Hibnera, później profesora fizyki. Ten był wyrozumiały dla fanaberii literatofilmowców i dał zgodę na zdjęcia.
Zainstalowaliśmy się na zupełnym pustkowiu - do najbliższej osady sześć kilometrów, do plaży trzy. Stała tam tylko leśniczówka, z romantycznym leśniczym, panem Pozdiejewem, i prymitywny baraczek, w którym rezydowaliśmy. Codziennie, wózkiem na kółkach, ciągnęliśmy nad morze sprzęt. Na wakacje do leśniczówki przyjechała wtedy licealistka Małgosia Jaworska, dość mocna, przysadzista dziewczyna. Przyznam się, że bezlitośnie wykorzystywałem ją jako siłę pociągową, nie przeczuwając, że się jeszcze kiedyś spotkamy, gdy ona zostanie dźwiękowcem.

"Ostatni dzień lata" był, zdaje się, kręcony jak film niemy - rejestrowaliście wyłącznie obraz.

- Jakiś stary operator, chyba Władek Forbert, który mnie lubił, spytał: "Słuchaj, Tadek, ale jak jest z dźwiękiem?". Ja: "Jak to z dźwiękiem?". On: "No, jak zapisujecie dźwięk?". Ja: "Nie zapisujemy". Forbert złapał się za głowę i jęknął: "Nieeee".
Pamiętajcie, że wtedy dźwięk zapisywało się na taśmie światłoczułej. Wóz do zapisywania dźwięku był tej wielkości co autobus 116. My działaliśmy na zasadzie zapamiętywania. Zapamiętywało się, co artyści mówili na planie, żeby to potem odtworzyć w studio.
Na planie "Ostatniego dnia lata" nie było żadnego sprzętu. Gdybyśmy mieli np. transfokator, powstałby inny film. Mieliśmy tylko statyw. Potem morze wyrzuciło coś w rodzaju drewnianego kozła i drabinę. Położyliśmy drabinę na koźle i mieliśmy tzw. kran. Janek leżał z kamerą po jednej stronie drabiny, a reżyser Konwicki namiętnie naciskał drugą: góra-dół, góra-dół. Dwa ujęcia Janek zrobił z ręki, idąc. Wtedy za coś takiego można było zostać rozstrzelanym przez fachowców filmowych. Nie mieliśmy też lamp, tylko dwie blendy, każda wielkości dwóch trzecich stołu. Ja byłem mistrzem oświetlenia. Janek mnie nauczył. Blendami łapałem światło słoneczne i kierowałem je na aktorów. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Te wszystkie braki wymusiły na nas szlachetną prostotę.

Nie przerażało Pana chwilami to całe przedsięwzięcie ?

- Byłem przerażony, bo jeszcze przed wyjazdem miałem sygnały, że to idiotyczna impreza. Wdałem się jednak w walkę z losem. Potem przyszła choroba Janka. Było chłodno. Janek po całych dniach na zimnym piasku dostał zapalenia płuc. Wywieziono go do Łodzi, chyba miesiąc chorował. Ja, znienacka, dostałem ataku nerek czy woreczka żółciowego, sam już nie wiem. Mama Laskowska - całą rodzinę Laskowskich znałem od dziecka - ratowała mnie gorącymi butelkami. Gdy Janka zabrano na leczenie, wszyscy się rozjechali. Zostałem tylko z mamą Laskowską, opiekunką całej imprezy.
Błąkałem się przez ten miesiąc. Chodziłem w głąb prastarych sosnowych lasów, gdzie były dziki, śledziłem wędrówki zwierząt. Był tylko szum morza, drzew i pustkowie. Czasami miałem tam napady metafizycznego lęku. Podobne lęki przeżywałem kiedyś, gdy przedawkowano mi penicylinę. Chciałem wyskoczyć przez balkon. Na szczęście drzwi były tak dobrze opatrzone, że nie zdołałem ich otworzyć. Dopiero żona pomogła mi się uspokoić, ale i tak poszedłem do psychiatry. Wysłuchał wszystkiego i mówi: "Wie pan co, powiem panu szczerze, najbardziej by pomogło, gdyby pan się czegoś jeszcze bardziej przestraszył". A ja na to: "Jadę do Związku Radzieckiego, do Buchary, wybierać plenery do >>Faraona<<". On się niezmiernie ucieszył: "To jest to!". I rzeczywiście, jak zobaczyłem Bucharę, to mi przeszły moje lęki. Pani, która tam mieszkała, powiedziała mi: "Proszę pana, czy pan wie, że Buchara uchodzi za najbrudniejsze miasto Azji?". Nie polemizowałem z nią.
Gdy Janek wrócił z Łodzi, wyleczony, znów zabraliśmy się do roboty. Po paru tygodniach zdjęć mogliśmy obejrzeć nakręcony materiał w kinie w Wejherowie. Tylko że ten materiał trzeba było najpierw wywołać, a my nie mieliśmy na to pieniędzy. Tu pomogły znajomości Janka, lubianego w sferach operatorsko-laboratoryjnych. Podejrzewam, że nasze negatywy doklejano do podniosłych filmów patriotycznych. W ten sposób udało się je wywołać. Gdy Janek przywiózł materiały z laboratorium, pojechaliśmy do Wejherowa. Oglądamy to - i katastrofa. Wszystko do wyrzucenia.

Dlaczego ?

- Nie chcę się na ten temat wypowiadać. Było niedobrze i już. Spytałem: "Jasiu, co robimy?". A on: "Zaczynamy od nowa". Na własny koszt kręciliśmy aż do października. Pamiętam ostatnie zdjęcia - z rana był już przymrozek, szron, a ja panią Irenę Laskowską, siostrę Janka i Jurka, popędzałem do morza: "Głębiej, głębiej".

Wiecie co? Ja tu ciągle mówię, że wszystko robiłem o własnych siłach, ale myślę, że Hager i Kawalerowicz cichcem mnie wspomagali. Przecież inaczej nie dostałbym stołu montażowego i montażystki. Oni to robili bez ostentacji, w sposób dyskretny. Protegowali mnie po koleżeńsku, nie wiedząc, czy coś z tego wyjdzie.

Czy na planie "Ostatniego dnia lata" nikt się nie buntował? Czy np. Jan Machulski, młody aktor z Lublina, nie mówił, że ma dość, że chce wracać do domu ?

- Nie mówił. Zachował się nadzwyczaj lojalnie. Zgodził się grać za darmo, dopiero potem okazało się, że mogą być za to jakieś skromne pieniądze. Irena Laskowska odrobinę się buntowała, ale to był specjalny przypadek. Ona była uderzająco piękna i niewyżyta jako aktorka. Cóż mogła grać ze swoimi warunkami w czasach stalinowskich? Mogła najwyżej występować w byle jakich sztukach. Irena była niespełnioną amantką. A tu zaprzyjaźniony człowiek wymyśla dla niej rolę starej panny, skwaśniałej, walczącej o resztkę swojego świata. Dlaczego tak zrobiłem? Przecież nie z głupoty czy lekkomyślności, tylko dlatego, że widziałem w niej wielką, niewykorzystaną siłę dramatyczną. Irena sądziła początkowo, że rola jest wbrew niej, ale potem się zgodziła i zagrała.

Czy pojawiające się co jakiś czas, tak charakterystyczne dla tego filmu, odrzutowce na niebie były już w Pańskim scenariuszu, czy same zjawiły się nad Waszymi głowami ?

- Samoloty przypominały miniony czas, zastępowały wielkie sceny dramatyczne uświadamiające kompleksy ludzkie związane z wojną. Dla mnie były ważnym efektem, ponieważ w filmie posunąłem się do ostatecznej ascezy: tylko woda, ziemia, niebo, ludzie i jakiś ślad cywilizacji, czegoś, co jest hen, daleko. Tym śladem były te przelatujące odrzutowce. Nie miałem tyle pieniędzy, żeby je wynająć. Musieliśmy użyć możliwie najlepszych zdjęć archiwalnych.

A muzyka ?

- Na nią też nie było pieniędzy. Pamiętałem jednak, że Duduś Pawlikowski często przychodził na obiady do Związku Literatów z okaryną i podgrywał przy kawie dla znajomych. Sprytny pan Konwicki natychmiast się zorientował, że do tak ascetycznego filmu nie będzie pasowała wielka orkiestra symfoniczna, tylko właśnie okaryna. Duduś Pawlikowski zaadaptował dla nas parę motywów z Saint-Saensa. Nie bardzo wiedziałem potem, jak to nazwać - nie mogłem dać: "muzyka Adama Pawlikowskiego", bo zaatakowaliby mnie, że to są melodie słynnego kompozytora. Wobec tego umieściłem w czołówce enigmatyczny napis: "Muzykę podał Adam Pawlikowski".

Legenda głosi, że uciekł Pan z pierwszego pokazu filmu urządzonego w Kadrze.

- Mogłem uciec, ponieważ moje obyczaje dżentelmena z powiatu oszmiańskiego były takie, że dniem i nocą siedziałem nad robotą, ale obejrzawszy film na pierwszej projekcji zgranej kopii, żegnałem się i więcej już nie miałem z nim kontaktu. No, mogłem jeszcze rzucić okiem na kawałek, kiedy robiono kopię wzorcową. Jeśli poszedłem na premierę - na szczęście rzadko mi je wyznaczano - to złożywszy ukłon, po pierwszych taktach filmu dawałem nogę. Byłem znany w środowiskach wydawniczo-filmowych z tego, że nie oglądam z lubością swoich filmów ani nie czytam ukradkiem swoich książek. Do żadnej książki nie zajrzałem po jej wydaniu. Może tam w ogóle jest coś innego, innego autora ? Wspominam o tym dlatego, że na starość zrodziło się we mnie niedobre podejrzenie. Znając moje obyczaje, ludzie, którzy kochali PRL, a mnie mieli za niedojrzałego ideowo, zgniłego inteligenta, mogli pomyśleć, że dobrze byłoby troszkę mnie poprawić, coś wyrzucić.
Tych podejrzeń nabrałem rok temu, kiedy zgłosili się do mnie Niemcy, żebym na spotkaniu autorskim przeczytał dla nich kawałek "Kalendarza i klepsydry". Dziwne rzeczy tam zobaczyłem. Nie sprawdzałem wprawdzie innych moich książek, ale raz wpadłem na kawałek swojego filmu i osłupiałem. Pamiętałem, że inaczej go zmontowałem, a tu jakiś dobry duszek poprawił, żeby było lepiej.

Jakie były polskie reakcje na "Ostatni dzień lata"?

- Jeden z "papieży krytyki" nie wytrzymał i opublikował recenzję "Knajak i cizia na plaży".Krytycy mnie skopali, chociaż później, oczywiście, zachwycili się Nową Falą. Ale nie mogli przeboleć, że się na mnie nie poznali, oszukali. "Ostatni dzień lata" dużo lepiej traktowany jest dzisiaj.

Podobno po 1989 r. młodzi filmowcy kupili od Pana prawa do remake'u "Ostatniego dnia lata".

- Owszem. Zapłacili zaliczkę i więcej się nie pokazali. Sytuacja jak najbardziej korzystna dla autora. Nie stracił swojego dziecka, a trochę zarobił.

Rozmowa jest fragmentem wywiadu-rzeki Katarzyny Bielas i Jacka Szczerby z Tadeuszem Konwickim "Pamiętam, że było gorąco".

Film: Ostatni dzień lata

"On: Zostań. Nic Ci nie mogę obiecać. Nie wiem jak będzie, ale zdechnę dla Ciebie
Ona: Hm, tak"

Tytuł oryginalny: Ostatni dzień lata
Reżyseria: Tadeusz Konwicki
Scenariusz: Tadeusz Konwicki, Jan Laskowski
Produkcja: Polska
Gatunek: Psychologiczny
Rok produkcji: 1958
Czas trwania: 66 minut
Obsada: Irena Laskowska, Jan Machulski

Debiut reżyserski Tadeusza Konwickiego. W zasadzie film amatorski - zrealizowała go ekipa filmowa licząca 5 osób (łącznie z aktorami), amatorskim sprzętem, za niewielkie pieniądze.
Niezwykle ascetyczny, ubogi, trochę surowy, ale jednak z przeplatającym się uczuciem.
Samotność. To główny temat filmu. Samotność dwojga ludzi, których do siebie przyciąga, ale którzy owego przyciągania nie potrafią wykorzystać. Ironiczna opowieść o szukaniu miłości, o znajdywaniu jej i porzucaniu. Niedopowiedziany, zostawiający widzowi pole do własnej interpretacji. Interesujący. Dobry, ale arcydziełem nie jest.


Do pobrania:
http://rapidshare.com/files/105763867/1958.Ostatni_dzien_lata.part1.rar
http://rapidshare.com/files/105768113/1958.Ostatni_dzien_lata.part2.rar
http://rapidshare.com/files/105772715/1958.Ostatni_dzien_lata.part3.rar
http://rapidshare.com/files/105777805/1958.Ostatni_dzien_lata.part4.rar
http://rapidshare.com/files/105782913/1958.Ostatni_dzien_lata.part5.rar
http://rapidshare.com/files/105783165/1958.Ostatni_dzien_lata.part6.rar

Muzyka: The Five Corners Quintet - Chasin' the Jazz Gone By


1. Blue Cycles - Five Corners Quintet, Okou
2. Trading Eights
3. Interlope
4. This Could Be the Start of Something - Five Corners Quintet, Mark Murphy
5. Straight Up
6. Three Corners
7. Case Study - Five Corners Quintet,
8. Lighthouse
9. Before We Say Goodbye - Five Corners Quintet, Mark Murphy
10. Unsquare Bossa
11. Devil Kicks
12. Jamming (With Mr. Hoagland) - Five Corners Quintet, Mark Murphy
13. Taxi Driver: Prelude/Blues/Night Prowl/Bloodbath/Fin

Cena: 39,99 zł

ostatecznie:
http://rapidshare.com/files/222551273/The_Five_Corners_Quintet_-_Chasin__The_Jazz_Gone_By.rar


Lekkie i przyjemne.

Muzyka: Tomasz Stańko - Dark Eyes


Tomasz Stańko Quintet - Dark Eyes (2009)

01. So Nice (5:52)
02. Terminal 7 (5:30)
03. The Dark Eyes Of Martha Hirsch (10:03)
04. Grand Central (6:25)
05. Amsterdam Avenue (6:11)
06. Samba Nova (9:23)
07. Dirge For Europe (5:29)
08. May Sun (2:47)
09. Last Song (3:58)
10. Etiuda Baletowa No. 3 (5:49)

Czas: 61:44

Kogo słychać:

Tomasz Stańko: trąbka;
Jakob Bro: gitara;
Alexi Tuomarila: pianino;
Anders Christensen: bas;
Olavi Louhivuori: perkusja.

Cena: zaledwie 35 zł

ostatecznie:
http://hotfile.com/dl/15390658/fcb2e67/tsq09de.zip.html


Mistrz w nowym wydaniu. Śladami Suspended Night i Lontano. Obowiązkowo

niedziela, 8 listopada 2009

fotografia - cz.3


Po pewnym czasie fotografowania zrozumiałem, że zrobienie "ładnego" zdjęcia nie jest sztuką samą w sobie. Nacykaj cały film zdjęć, a na pewno chociaż jedno Ci się spodoba. W przypadku cyfrówek rzecz przechodzi samą siebie, bierzesz 2GB kartę i lecisz w miasto. Wracasz, wrzucasz te setki zdjęć do komputera, przeglądasz i już wiesz, że co najmniej część z nich jest super.
Jaki był Twój udział w tworzeniu zdjęcia ? Dysponowałeś okiem, obrazem, aparat służył jedynie swoją możliwością naciskania spustu migawki, zazwyczaj na tym działanie fotografującego się kończy. Tak, wiem, musiał on przecież wykadrować, ustawić się w odpowiednim miejscu, przybliżyć zoomem, a przede wszystkim wypatrzeć swym czujnym okiem ciekawy obiekt do zdjęcia, tak, niezaprzeczalnie. Ale czy ten fotografujący pomyślał po przyjściu do domu i oglądnięciu zdjęć dlaczego na jednym zdjęciu niemal wszystkie szczegóły na zdjęciu są ostre i wyraźne, a na innym z pozoru podobnym tylko pierwszy plan zdjęciowy jest ostry, a cała reszta lekko zamazana ? Czy pomyślał dlaczego niektóre zdjęcia są zbyt ciemne, inne zbyt jasne, a jeszcze inne zupełnie nieostre, mimo, że było bardzo jasno, a aparat ma stabilizację obrazu ? Czy pomyślał co zrobić, aby następnym razem tego uniknąć ? Nie. Oczywiście znów generalizuję, ale niestety tak w większości przypadków jest.
Współczesny "fotograf", to ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o robieniu zdjęć. Z tysięcy zdjęć myślę, że każdy bez wyjątku może wybrać kilkadziesiąt, które się udały. Nie neguję tego, każdy ma prawo do jakiejś tam formy zadowolenia, a już na pewno utrwalenia swoich wspomnień w postaci obrazu. Nie neguję też absolutnie aparatów cyfrowych, choć nadal uważam je za "bezduszne", ale w pewnych sytuacjach niesłychanie przydatne i ekonomiczne. Neguję tylko niewiedzę, nieświadomość, pyszne chwalenie się zdjęciami, o których tak naprawdę nie ma się bladego pojęcia jak powstały. Co to jest ta cyferka przy literce F, o co chodzi z czasem 1/250 sek, co to jest to ISO tak w ogóle ? My widzimy jedynie obraz, chwilę, moment, aparat za nas ustawia przysłonę, dobiera czas, nawet czułość filmu, sam ostrzy względem odpowiedniego punktu, dobiera balans bieli i tak dalej i tak dalej, więc zapytam się jeszcze raz: jaki jest nasz udział w zrobieniu tego zdjęcia ? Odpowiem: naciśnięcie spustu migawki. Niektórym to wystarcza, większości to wystarcza.
W zasadzie nikt prawie nie wie, co by się stało, gdybyśmy tą nieszczęsną przysłonę przestawili z 11 na 2,8. A tak w ogóle, to gdzie się to przestawia ? Ironia...

Nie każdy musi wszystko wiedzieć, znać techniczne nazewnictwo, potrafić obsługiwać się aparatem, ustawiać czasy, przysłony, mieć świadomość kiedy używać filtrów barwnych, jak działają, nie każdy, nie. Sam jestem ciągle skończonym debilem fotograficznym, który próbuje przyswoić sobie wielopoziomowość, mnogość czynników podczas tworzenia zdjęcia, więc nie mam w tym względzie czym specjalnie się chwalić, zresztą nie takie jest moje przesłanie.
Przede wszystkim liczy się sama chęć nauki, poświęcenie czasu, energii, czytanie książek, praktykowanie, kombinowanie z różnymi materiałami, wyszukiwanie informacji, ich selekcja i co najważniejsze - myślenie podczas posługiwanie się aparatem. Samo naciśnięcie spustu, przekopiowanie do komputera i wysłanie zdjęcia na jakiś portal fotograficzny, później zebranie oklasków "bo zdjęcie się udało" niestety traktuję z dużym przymrużeniem oka i lekkim niesmakiem - tak wiele faktycznie dobrych zdjęć, zdolnych fotografów jest mieszanych z "bohaterami jednego strzału", którzy tylko bezmyślnie naciskają i naciskają spust migawki. Już nie mówiąc o obróbce w Photoshopie...
Photoshop w fotogaleriach - a proszę bardzo, ale wtedy wypadałoby dać takie info, że zdjęcie było obrabiane filtrami.

I jeszcze raz powtarzam: nie każdy musi być zdolnym fotografem, kształcić się w tym kierunku, ale jeśli ktoś na serio chce dzielić się swoimi zdjęciami w jakimś szerszym gronie, czego kiedyś na taką skalę nie uświadczaliśmy, niech na litość boską chociaż zrozumie co ten aparat fotograficzny robi.

A jeszcze co do obróbki w PS, jasnym jest, że fotografia analogowa także wykorzystywała różne filtry, różne sposoby na lekkie zniekształcenie lub chociaż wybiórcze potraktowanie zastanego obrazu, ale mało kto przejaskrawiał rzeczywistość, podciągał kolory do granic, których nie widziała natura, a już na pewno nie ludzkie oko, a nawet jeśli działał "na ostro" ze zdjęciem, to nie robił to przy każdej możliwej okazji, traktował to, bardziej jako zabawę z pojedynczymi klatkami niż edycję dziesiątek negatywów. Trochę smaku by się przydało.
Mam wrażenie, że sprawa ma się podobnie jak z polskimi filmami: niegdyś dobry polski film cechował się świetnym scenariuszem, dobrą reżyserią, wyśmienitym aktorstwem, dialogami na poziomie i ogólnie dobrym pomysłem na film, dziś (oczywiście z niewieloma wyjątkami) mamy tylko zapadające w pamięci kolegów z osiedla dialogi, które trafiają do szarego Polaka, tak jak przerysowane kolorami zdjęcia. Tak to już jest, że na człowieka bardziej działają skrajne wartości.

fotografia - cz.2


Kiedy myślę o samej sztuce (sic!) fotografowania czasem czuję się jak jakiś dinozaur, relikt przeszłości, a przecież wiek na to w żaden sposób nie wskazuje ;) Chyba jednak popieram starą szkołę fotografii, która nad piękno powstałego zdjęcia przedkłada wspominane już świadome działanie fotografa.
Sam będąc bardzo początkującym fotografem za bardzo nie interesowałem się technicznymi aspektami aparatu. Ogniskowa, przysłona, dobieranie czasu - to była dla mnie abstrakcja. Ba, w ogóle jej nie było, były jakieś cyferki na obiektywie, którymi się kręciło ni do ładu, ni do składu, mając wielkie przeświadczenie, że owy wspaniały obraz przed oczami, owy niesamowity klimat zdjęcia uda się uchwycić. Marzenia. Fakt, kilka zdjęć z kliszy mi się podobało (jeśli w ogóle nie prześwietliłem czy niedoświetliłem przynajmniej połowy zdjęć), ciągle uważam niektóre za całkiem dobre (raczej ładne), ale mając teraz świadomość ówczesnej nieświadomości traktuję je bardziej jako zabawę dla samej zabawy niż rzeczywiste fotografowanie mające jakiś cel. Cóż,
najlepsza nauka rodzi się na błędach.


Z czasem zacząłem rozumieć, że jednak aby zdjęcie wyszło dobre trzeba je odpowiednio naświetlać, vide czas, przysłona, odpowiedni film etc. no i się zaczęło...
Wiedza się poszerzała, szafa sprzętowa także: Zenit 11, powiększalnik walizkowy made by ZSRR (nazwy nie pomnę), Krokus 3, Praktica B200, pierwsze filtry, światłomierze i lampy błyskowe, sprzęt do ciemni, robiłem coraz więcej zdjęć, byłem coraz bardziej zadowolony. Cięcie. Studia, wyjazd, Kraków, drogie filmy, ciemnia pozostała w domu, nauka, jakoś to wszystko się rozeszło...
Rozpisałem się, a miało być o starej szkole i dinozaurach...jeszcze będzie

fotografia - cz.1

skończmy z tymi pseudo-psychologicznymi wymysłami i zajmijmy się tym, czym zająć się mieliśmy.

fotografia

Natchnęło mnie do pisania tutaj, kilka dni temu, po ponownym zagłębieniu się w książki traktujące o fotografii (Burzyński R., 1964, Zaczynam dobrze fotografować, Wundshammer B., 1989, Fotografia dla wszystkich, Langford M, 1991, Fotografia od A do Z). Tytuły wskazują, że nie jest to profesjonalna literatura fotograficzna, ale i taką być nie musi. Powyższe pozycje omawiają wszystko, co potrzebne do prawidłowego (a o takim myślę) wykonywania zdjęć.
Z tym tylko jednym pytaniem; co właściwie oznacza słowo prawidłowego ? nie będę zagłębiać się w żadne wywody, bo mi się zwyczajnie nie chce i szczerze, nie interesuje mnie to w zupełności. Prawidłowe robienie zdjęć polega na całkowitej, świadomej kontroli fotografa nad ostatecznym wynikiem jego działań. Krótko: zdjęcie ma wyjść tak, jak tego chcę podczas fotografowania. W końcu po to właśnie robię zdjęcia, aby utrwalić rzeczywistość, która w danym momencie, tu i teraz mi się podoba. Oczywiście, mówimy o kontroli fotografa nad zdjęciem tak dalece posuniętej, jak to tylko możliwe, pomijając niedoskonałości techniczne aparatu, obiektywu, chemii, papierów fotograficznych i całej reszty sprzętu. Są to marginalne sprawy, zaś doświadczony i dobry fotograf, potrafi i te niedoskonałości w znacznej mierze złagodzić.

więc jeszcze raz powtórzę, bo będzie to mottem całego tego notesu fotograficznego:

Prawidłowe robienie zdjęć polega na całkowitej, świadomej kontroli fotografa nad ostatecznym wynikiem jego działań

Niekiedy, przyznaję, fotograf może zrzec się części tej kontroli na rzecz przypadku, łutu szczęścia, rzeczywiście może osiągnąć wtedy też ciekawe, ba, zadziwiające przecież efekty, ale co trzeba podkreślić - zrzeczenie się kontroli nad procesem tworzenia zdjęcia (czy to w plenerze czy ciemni) także musi być świadome. Fotograf musi wiedzieć nad czym jest w stanie zapanować, jak daleko sięgają jego możliwości podczas kreacji zdjęcia i co może osiągnąć swoimi (a więc i intelektem i sprzętem) działaniami, dopiero wtedy może decydować z czego zrezygnować, co dać losowi, a co kontrolować w 100%.
Jest to rzecz niesłychanie trudna, która wymaga lat praktyki, a przede wszystkim myślenia i ciągłego poszerzania swojej wiedzy.

Primo czyli co i po co...

co.

wszystko to, co mnie w ostatnim czasie zajmuje, co napędza mnie do jakiegokolwiek działania. film, muzyka, sztuka, architektura, fotografia i jeszcze wiele innych, których w tym momencie tu jeszcze nie ma, a które zapewne z czasem się znajdą. cóż to takiego dokładnie nie wiem, sam chętnie bym się dowiedział, czas pokaże. rzecz jasna selekcjonuję to z większej całości, bo o pewnych rzeczach pamiętać nie zamierzam i przypominać sobie nie chcę.

po co.

po to, że mam taką ochotę. dlatego też, że być może komuś to się kiedyś przyda, w jakikolwiek sposób. w jakiś sposób uciekam od współczesnych wzorców kreowanych przez media, znajomych czy niektóre instytucje. tutaj jest inna droga, która kogoś może poprowadzić do jego celu. jakiego, czy doprowadzi i jaką drogą to już jego sprawa, ja tylko wskazuję drogę jaką sam podążam.

subiektywnie, skrajnie subiektywnie, ale po co okłamywać samego siebie.