poniedziałek, 27 lutego 2012

powroty

Zaczniemy dość sennie, nieco niemrawo, niedzielnie, przy przeciskającym się przez chmury wczesnowiosennym słońcu, gdzie wokół grząskich traw i przy ostatnich podrywach zimowego wiatru rozgrywała się pewna scena. Ona i On.

A historia brzmiała tak:

Dawno temu, za górami, za lasami żyła sobie królewna. Królewna ta nie była jednak taka jak inne królewny w jej wieku, ta królewna z natury była zła, toteż określało się ją w okolicy mianem Czarnej Królewny.
Nie nasza rzecz dopytywać się dlaczego taka była, czy to przez diabły jakieś czy ze zgryzoty żywota, czy po czemuż to jeszcze innemu, dość wiedzieć, że była bardziej czarna jak dziegieć, jak smoła wręcz czarna była. Królewnę można było jednak odczarować z jej nieprzychylnego losu, a potrzebny do tego był młodzieniec, który biorąc ją za żonę także wielki skarb otrzymywał w posagu. Królewna niestety wszystkich straszyła swą czarną duszą i licem, aż jednak znalazł się młodzieniec, który postanowił znieść czar z królewny, a przy tym mocno się wzbogacić. Udał się więc, tak jak mu radzili chłopi o północy do małego kościółka na wzgórzu, w którym to owa królewna miała mu się objawić i w podziemiach którego podobno trzymała swój skarb. I objawiła się królewna czarniejsza od nocy, tak, iż oko wykol, nic tylko czerń, lecz młodzieniec otumaniony żądzą bogactwa niewiele sobie robił z jej wyglądu. Królewna zaś rzekła „Posiądziesz mnie i bogactwo moje, jak tylko w trzy dni wrócisz z pustym miechem, lecz złoto możesz wydać na siebie i tylko na siebie inaczej głowa Twoja zostanie stracona na zawsze.” Tak mówiąc, królewna dała młodzieńcowi wypchany trzos pełen złota. Ten, długo się nie zastanawiając poszedł do pobliskiego miasta wydać pieniądze na przyjemności. Nie dość, że posiądę fortunę, to jeszcze trzy dni będę żył jak król – pomyślał sobie dopijając druga kwaterkę winiaku.
Młodzieniec żył tak przez trzy dni, jadł, pił do syta, a na prośbę jednego czy drugiego kompana do picia o chociaż małą pożyczkę na kwaterkę czegoś przedniejszego zawsze powtarzał – mój pieniądz, choćby złamanego grosza nie dostaniesz. Po trzech dniach młodzieniec z ciężką i obolałą głową, rozpęczniałym brzuchem i pustym trzosem szedł do znajomego kościółka po rękę królewny, a przede wszystkim po przyobiecany skarb. Mijał żebraka po drodze sięgnął do kieszeni i jednego jedynego grosza, którego nie miał jak wydać rzucił biedakowi. Królewna nie dowie się, przecież nie ma jak, zresztą to tylko jeden malutki grosik – pomyślał i uśmiechnął się do siebie.
Do kościółka dotarł późno w nocy, kiedy już miał sięgać do kołatek drewnianych drzwi, te nagle się otworzyły, a z nich niczym zjawa wyłoniła się postać Czarnej Królewny, nieludzkim, ni to piskiem ni krzykiem oznajmiająca „Człowiecze, śmierć twoja !”. Młodzieniec błąka się teraz w zaświatach, bez głowy.

Legenda głosi, że Czarną Królewnę można spotkać w tej okolicy do dzisiaj. Podobno ciągle szuka młodzieńca, który ją poślubi…
Powyższy tekst, to bardzo luźna parafraza legendy zamieszczonej w: „Rękawka i Skały Twardowskiego w Podgórzu” autorstwa Szymona Goneta.


Nie ukrywam, że coś w tym miejscu jest. Niemal centrum miasta, a On stoi właściwie pośrodku nicości, spoglądając spod gontowego dachu na Stary Kraków...



Literatura:
- Gonet Sz., Rękawka i skały Twardowskiego w Podgórzu, "Lud" t. 3:1897

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz